www.sybiracy.pl www.sybiracy.pl www.sybiracy.pl www.sybiracy.pl

Sybiracka włóczęga

Wspomnienia Stanisława Matiasa z Kwidzyna opracowane za jego zgodą przez Leszka Parusa

Mój ojciec, były legionista komendanta Piłsudskiego, jak wielu zamienił mundur na ziemię i osiadł w kolonii Antonin niedaleko Sarn na Wołyniu. Tu osadnicy wojskowi prowadzili wzorcowe gospodarstwa rolne. We wrześniu 1939 roku, jeszcze przed wkroczeniem wojsk sowieckich na nasze tereny, na kolonię polskich osadników napadali Ukraińcy. Fakt ten stał się przyczyną, że musieliśmy opuścić swoje gospodarstwo i uciekać do pobliskiej Dąbrownicy, gdzie zamieszkaliśmy u zaprzyjaźnionego krawca.

Najprawdopodobniej zadenuncjowani przez Ukraińców, w nocy z 10 na 11 lutego 1940 roku, obudziliśmy się w domu otoczonym przez funkcjonariuszy NKWD. Całą naszą rodzinę (ojca, matkę i trójkę dzieci) aresztowano. Już w dwa dni później wraz z innymi Polakami jechaliśmy wagonami bydlęcymi na północ.

Na dworze siarczysty mróz przekraczał –40 stopni C. Wagony nie ogrzewane. Często budziliśmy się z włosami przymarzniętymi do ścian wagonu. Nie dawano nam nic do jedzenia. Czasami od litościwego maszynisty otrzymywaliśmy trochę ciepłej wody spuszczonej z lokomotywy. Za toaletę służyła nam dziura na środku wagonu. Śmierć zbierała obfite żniwo. Gdy ktoś umierał, zwłoki wyrzucano po prostu na zewnątrz. Do tragedii dochodziło także, gdy pociąg się zatrzymywał i nagle ruszył. Nie wszyscy zdążyli wsiąść. Co z nimi się stało w szczerym polu?... Po kilku tygodniach tragiczny w skutkach transport dotarł do miejscowości Kołtas (Archangielskiaja obłast Solwyczygockij rejon).

Stąd przewieziono nas wraz z innymi Polakami saniami przez zamarzniętą rzekę Wyczygdę do posiołka Tiesowaja. Zamieszkaliśmy wraz z innymi Polakami w szopie, w której wcześniej trzymano ziemniaki. Ojca zaraz zabrano do odległego obozu, gdzie pracował przy wyrębie tajgi. To samo na miejscu robiła nasza mama. Po wykonaniu normy (dziennie jeden kubik drewna) w myśl zasady “kto nie rabotajet tot nie kuszajet” otrzymywała dla całej rodziny 500 gramów gliniastego, czarnego chleba. Gdy tej normy nie wykonała – chleba było 200 gram. My obowiązkowo chodziliśmy do szkoły, a po skończeniu lekcji często do tajgi pomagać matce. Do szkoły zawsze chodziłem z kieszeniami pełnymi kamieni, gdyż jako jedynemu Polakowi w klasie Rosjanie strasznie dokuczali. Do dziś noszę bliznę na czole po otrzymanym uderzeniu kamieniem.

W 1941 roku po podpisaniu układu Sikorski – Majski ogłoszono dla Polaków amnestię. Mogliśmy się poruszać po całym Związku Sowieckim. Chcieliśmy się dostać do wojska polskiego tworzonego przez generała Władysława Andersa. Wraz z innymi polskimi rodzinami przekupiliśmy kolejarzy i wynajętym wagonem towarowym kilka tygodni podróżowaliśmy na południe w stronę Taszkientu. Po dotarciu do Uzbekistanu okazało się, że organizacja armii się przedłuża. Należało poszukać pracy. Znajdowaliśmy ją bez problemu w uzbeckich kołchozach niedaleko jeziora Aralskiego i rzeki Amu-Dari. W kołchozach panował jednak ogromny głód. W jednym z nich o nazwie Czerwona Gwiazda otrzymywaliśmy na całą rodzinę garść prosa i dwie cebule. W innych jedliśmy wyżebrany od Uzbeków “makuch” (bawełniane wytłoki, którymi karmiono krowy). Był gorzki, aż robiło się niedobrze, ale coś jeść trzeba było. Na wieść, że armia rozpoczęła pobór, jednej nocy przebyliśmy 60 km.

Ojciec wstąpił do armii Andersa. Z żołnierskich racji żywił także nas. Mama dostała pracę w kuchni a my trafiliśmy do junaków. Po zerwaniu stosunków polsko – sowieckich armia a później my cywile przez Morze Kaspijskie przepłynęliśmy do Persji (dzisiejszy Iran). W Teheranie spotkałem cudem ocalonego z Katynia księdza Peszkowskiego, który w obozie polskim prowadził szkolenie instruktorskie dla polskich harcerzy. W 1943 roku po pobycie w Teheranie nasza rodzina zapisała się na transport do Afryki wschodniej. Z perskiej Basry poprzez Zatokę Perską Przepłynęliśmy “Batorym” do Karaczi w Indiach, a stąd także statkiem do Mombasy w Kenii. Stąd znanym z filmu “Pożegnanie z Afryką” pociągiem poprzez rezerwat dotarliśmy do Nairobi – stolicy Kenii. Jakież było nasze zdziwienie, gdy rankiem po przebudzeniu powitała nas duża grupa nagich jak Bóg stworzył tubylców. Na ich widok matki zasłaniały nam oczy. Z Nairobi trafiliśmy do stolicy Ugandy Kampali, a stąd na północ do odległej o 50 km specjalnie przygotowanej dla około 3 tys. Polaków osady Koja. Mieszkaliśmy przez trzy lata w domkach krytych trzciną. Podobnie wyglądała nasza szkoła. Zamiast do niej wolałem chodzić do dżungli. Jedna z takich wypraw skończyła się nieomal tragicznie. Wraz z kolegami podglądaliśmy dzikie zwierzęta przy wodopoju. Zaskoczyły nas polujące na nie drapieżniki: lwy i lamparty. W osadzie uznano nas za straconych. Po trzech dniach spędzonych na drzewach szczęśliwie powróciliśmy do osady. Zawsze od nauki bardziej interesowała mnie przyroda. Dla dziesięciolatka to były trzy niesamowita lata. Szło się do toalety, a na drodze wygrzewał się olbrzymi wąż, którego przepędzaliśmy kamieniami.

Widziałem także źródła Nilu. Wraz z kolegami upolowałem sporego krokodyla. W czasie naszego pobytu w Afryce, ojciec walczył w armii Andersa. Przeszedł cały szlak bojowy z II Korpusem. Walczył w Afryce i pod Monte Cassino. Po wojnie trafił do Anglii, gdzie w mało dżentelmeński sposób podziękowano Polakom za m.in. ocalenie Londynu. Ojciec, wachmistrz Matias nie miał w zasadzie wyboru. Albo żyć na łasce niechętnych Anglików, albo wracać do kraju rządzonym przez komunistów. Za namową brata wybrał tę drugą możliwość i przypłynął do Gdyni. Stąd udał się do Sadlinek koło Kwidzyna, gdzie w tartaku znalazł zatrudnienie. Za namową ojca postanowiliśmy wrócić do nowej Polski.

Kolejna długa podróż przez kenijski rezerwat, port w Mombasie. Dalej statkiem przez Morze Czerwone, kanał Sueski i Morze Śródziemne do włoskiej Genui a stąd pociągiem do Polski. Granicę przekroczyliśmy 1 lipca 1947 roku w Dziedzicach. Osiedliliśmy się w Sadlinkach, później w podkwidzyńskiej Marezie, by na stałe osiąść w Kwidzynie.

Przez wiele lat nie mogłem mówić o tym co przeżyłem. Teraz liczę, że polski rząd zajmie się sprawą o otrzymamy odszkodowania za doznane nie z naszej winy cierpienia, podobnie jak robotnicy przymusowi w Rzeszy.

 

 

Stanisław Matias

Wiza

 

 

 

 

 

Uganda w Afryce Wschodniej